przez Trzynastka Śr, 04.01.2006 18:01
MalgosiuSz, mala, wieeeelkie dzieki za Kazimierz.
Siedze przed puplitem, gapie sie, roboty nie bedzie, odplynelam, westchnelam, byle do wiosny............Jak to zaplanowac trase po Polsce zeby bylo tak, jak inni chca, cieplo i zielono, tak jak ja chce? Siup do kalendarza i chyba trzeba to troche przesunac w czasie.
DZIEKUJE!!!
Masza, no nie wiem, jak to jest jak sie zdenerwujesz, ale jak jestes w dobrym humorze, to przez milych poslancow cudo fotki nam tu zapodajesz.
Mala, a jaki sentyment mam do polskiego morza, nawet nie wspominam, a morze w Lebie zima ogladalam nie raz. Tam mial stanac moj dom nad brzegiem morza, ale poznanie skrzypka wywrocilo te wszystkie skrzetnie ulozone plany do gory nogami. Sentyment do wody pozostal.
Jak sentymenty to sentymenty:
Czy wierzycie, ze jak sie czegos bardzo pragnie, to nieoczekiwanie, poczatkowo nierealnie, ale w koncowym efekcie sie sprawdzi?
Mam takie jedno marzenie i niech mnie kule bija, to kiedys bedzie rzeczywistosc, choc dla niektorych jest z ksiezyca.
Wiem, ze za jakis czas bede miec swoj malenki kawalek ziemi na Hawajach, na duzej wyspie Hawaii.
Kiedy wyladowalam pierwszy raz w Kona ( osobna historia, pojechalam tam zrobic film z naukowcem, ktory nie mogl przyleciec na konferencje do Nowego Jorku, a mieszka obecnie na wyspie), w momencie kiedy wysiadalam z samolotu wszystko bylo „moje”. Poczulam sie tak, jakbym po podrozy powracala do domu. Nie wiem czemu, przypomniala mi sie ksiazka „Pozegnanie z Afryka”. Port lotniczy w niczym nie przypominal prawdziwego, wielkiego lotniska, zrobiony byl na sposob wyspiarski, lokalny. Wypozyczylam samochod i udalam sie w podroz do Dragonfly Ranch, prywatnego miejsca wsrod zieleni, ktore zalozyla Barbara z Kalifornii. Kiedy dotarlam na miejsce bylo juz bardzo pozno, na podjezdzie palily sie lampiony, a ja wyruszylam na poszukiwanie zywej duszy, zeby znalezc swoj zarezerwowany pokoj. Cicho dookola, biurko z wikliny ustawione na werandzie swiadczylo o tym, ze to pewnie jest recepcja. Po lewej stronie byl koszyk z latarkami, probowalam zapalic jedna za druga, wszystkie mialy zdechle baterie. Delikatnie krzyknelam kilka razy, czy jest tam kto? Cisza, nocne ptaki, a w oddali szum oceanu. Weszlam na polpieterko, zajrzalam jak sie okazalo do kuchni, potem do biura z komputerem, wszystko otwarte, ani zywej duszy. Po lewej stronie byly jakies drzwi, najpierw zapukalam, a potem w drzwiach ukazal sie zaspany mlody chlopak, a za nim sliczna dziewczyna w romantycznej karminowej koszulce nocnej. Powiedzieli mi, ze o tej porze juz tutaj nikogo nie ma z obslugi, zebym jeszcze sprawdzila w domku w ogrodzie, a jak nikogo nie znajde, zebym zeszla na dol, tam jest duzy pokoj dla nowozencow, ktos go dzisiaj sprawdzal w ciagu dnia, ale chyba nie nocuje. Przeprosilam za klopot, w ogrodowym domku ciemnosci. Pozostawalo albo nocowac w samochodzie, albo zobaczyc apartamencik na dole. Oczywiscie wszedzie otwarte, weszlam do srodka- slicznosci, prostota, wielkie okno oplecione z drugiej strony lianami i storczykami, a po prawej stronie zamiast sciany wielki rzad okien z siatka, wszystko przykryte zaslonami w wielkie kwiaty. Kuchenka z wyposazeniem, wokolo wielkiego lozka stosy ksiazek do czytania, sprzet radiowy i plyty ( smooth jazz, glosy natury, troche klasyki). W lazience niespodzianka- prysznic prawie na zewnatrz w ogrodzie, to znaczy kabina majaca sciany z matowej pleksy, ale od gory widoczne wzgorze ogrodowe, a podloga z wulkanicznych kamieni. Rozejrzalam sie, czy nie ma walizek kogos innego, wygladalo na to, ze nikt tego miejsca nie zajmuje. Rozpakowalam sie, porzadzilam w kuchni, wlaczylam muzyczke i .....kimono po podrozy. Obudzilam sie rano, otworzylam oczy, przede mna dzungla, storczyki i... motyl. W pierwszej chwili nie wiedzialam, gdzie jestem. To bylo przebudzenie nie z tej ziemi. Kiedy dotarlo do mnie, ze to odglosy wyspy, zastanawialam sie leniwie, w ktorym momencie przyjdzie ktos z obslugi i mnie opierniczy za zajecie calego apartamentu nowozencow. Zrobilam sobie poranna kawe, wlaczylam muzyczke, poszlam do kuchni wspolnej na sniadanie z owocami z ich ogrodu. Tam mlody student zapytal mnie, jak mi sie spalo. Przeprosilam za zajecie miejsca, wyjasnilam, ze nie moglam nikogo znalezc, a rezerwowalam z pewnoscia inny pokoj. Odpowiedzial, ze o tej porze, o ktorej ja dotarlam wszyscy na wyspie juz odpoczywaja; spytal, czy mi sie podoba miejsce, w ktorym przenocowalam, a kiedy zachwycalam sie glosno, powiedzial z usmiechem, ze w takim razie moge tam zostac.
Zwiedzilam wowczas wyspe poinstruowana przez naukowca, ktore miejsca znaja tylko tubylcy. To byla cudowna wycieczka, polaczenie pracy z samotnym zwiedzaniem dzikich zakatkow. Wrocilam tam i bede wracac, wyspa jest moja, czuje sie tam swietnie, wydaje mi sie, ze kazdy zaulek jest znajomy. Nie opuszcza mnie przeswiadczenie, ze bede tam kiedys mieszkac. Po prostu wiem, ze bede.
Przenosze Was do DragonFly i... byle do wiosny. A ja z wyspy i marzen na ziemie i do roboty.